Lubię tę datę – pierwszy dzień ostatniego miesiąca roku.
31 dni podsumowania przede mną.
Dziś wspomnienie sprzed 5 lat powróciło do mnie w autobusie wiozącym mnie do pracy. Około 5-6 rano salowe rozpoczynają swoje codzienne porządkowe czynności. Leżymy z Marcią na sali pomalowanej w kolorowe obrazki. Nie przytłaczają mnie ściany, ale myśl: czy wrócę z Martą? O 8 rano ruszamy karetką do Warszawy. To jest podróż w inny wymiar, niczym skok w czasoprzestrzeń. Krzyś z małym Tymciem zostają tu. I dla nich życie zaczyna toczyć się inaczej.
A teraz po 5 latach – jestem dojrzalsza, starsza, z nutą pesymizmu i realizmu, wiarą w wymiarze mikroskopowym, aparatem w dłoni, mamą dwóch cudów tego świata, żoną swojego męża i o ile bardziej kobietą.