Co za dzień!
Rozpoczęty wraz ze wschodem słońca w domu obok Krzycha, kończy się w pokoju hotelowym w Warszawce.
Mnogość wydarzeń pomiędzy tymi dwoma punktami na osi czasu dzisiejszego dnia zaskoczyły mnie.
Wachlarz emocji, jakich dziś doświadczyłam jest pokaźny. I mimo przeróżnych wydarzeń nie było złości, frustracji, nieprzyjemnego napięcia.
Wszystko ze sobą splecione.
I tyle nowych informacji o sobie, nowe doświadczenia patrzenia ludziom w oczy i mówienia tych dobrych, ale i niewygodnych rzeczy.
Nie wiedziałam, że potrafię. Bez poczucia krzywdzenia.
Szczerość.
I kawa wylana na spodnie przez dziewczynę z torbą lawirującą między siedzeniami bezprzedziałowego wagonu.
I twarde lądowanie przez maskę samochodu na zupełnie nieprzyjemnym w dotyku asfalcie przejścia dla pieszych.
Asertywność.
Spacer wieczorny Marszałkowską po trasie drogi rowerowej, której nie było tu jeszcze (!) siedem lat temu.
Kanapka grillowa zjedzona pod Rondem Centrum – wspomnienie przeszłości, ale smak dobry.
Zmieniona Warszawa. Widziana w różnych odsłonach i z różnej wysokości.
Dobry czas, choć trudny.
Ale trudności hartują ducha – w tym przypadku akurat tak właśnie jest 🙂