Są rożne wymiary radości. Radości takiej, która dotyka tylko serce, ale i takiej, która powoduje, że człowiek ustać w miejscu nie może, bo ciało także chce się cieszyć – a jakże!
Wielka Noc ze swoim radosnym hymnem pochwalnym na cześć świecy, ze swoją radosną nadzieją, że warto postawić na dobro i prawdę. Ale też radość ta jest pełna przez Krzyż, przez wyrzeczenie, przez wysiłek … góry uczą mnie Krzyża i Zmartwychwstania. Góry moje kochane.
Przenoszę się myślą do Schroniska pod Śnieżnikiem, do czwartkowej procesji z Iglicznej przez Czarna Górę. Z plecakiem na ramionach i kijem w dłoni. I promień zachodzącego słońca wciśnięty między framugę okienną. Przeciska się, by z całych sił jeszcze przez chwilę migotać. Mimo swojej surowości lubię Schronisko na Śnieżniku. Lubię je szczególnie wieczorem, przy czerwcowym zachodzącym słonku, kiedy w sercu taki błogi spokój, w nogach kawał drogi, a w głowie myśli szalone i radosne – choć leniwe.