Radość

Cieszę się, że jestem.

Codziennie wstaję.
Jestem.
Oddycham.
Muszę czasem zamknąć oczy, aby nabrać dystansu.
Do rzeczywistości.
Ale cały czas oddycham.
Biegam.
Przytulam się.
Pracuję.
Marzę.
Sprzątam.

Uśmiecham się.

I choć coraz głębiej muszę sięgać po tę radość, to warto.
Przywraca rytm oddechu. Sens.

I znowu jestem 🙂

Cytrynowy domownik

Zawsze chciałam mieć geranium. Uwielbiam zapach jej listków.
Dawniej jeszcze w mieszkaniu na Wildzie w babci pokoju na parapecie stało geranium. Lubiłam je wąchać. Ma taki orzeźwiający zapach, pełen radości.

Teraz stoi na moim parapecie. Przywołuje ciepłe wspomnienia.
Może stanie się moim antidotum na smutek?

Szum

Siedzę na balkonie z kieliszkiem wina, kubkiem kawy, innym dobrem w stanie płynnym. W myśl akcji #zostanwdomu

Mam to szczęście, że brzoza rośnie tuż obok i wysoka jest już na 4 piętra. Szumi. Młodziutkie liście, które dopiero co pojawiły się na gałązkach delikatnie porusza wiatr. Ciekawe jak to jest słyszeć wokół muzykę. Jak Jerzy Maksymiuk. Jak Elżbieta Sikora. Każdy szelest, plusk, brzdęk, szum, każdy dźwięk zamienia się w muzykę.

Zamyka oczy. Łapię chwilę. Oddycham nią. Wsłuchuję się.
W parku nie krzyczą dzieci, nie szczekają psy.
I z całą mocą przychodzi do mnie piękno chwili.
Spokój. Pokój. Radość. Wzruszenie.

Dziękuję.

Deszczowy Śmigus

Poniedziałek Wielkanocny rozpoczął się deszczem, wiosennym, pachnącym. Miasto milczy. Ptaki śpiewają.

Tak jak podczas wakacji. Po upalnych dniach przychodzi deszczowy. Siadasz do książki, do planszówki, do pamiętnika. Wyglądasz przez okno na krople deszczu zatrzymane na szybie, na rynnie, na gałęziach drzew.

Spokój. Zaduma. Odpoczynek.

Na rozmowę, długie śniadanie, poranną kawę bez pośpiechu.

I choć za oknem nie mam teraz ukochanego krajobrazu Gór Bialskich, który aktywuje moje energetyczne pokłady, chcę, aby ta wiosna, taka inna, miastowa, domowa była czasem odnalezienia kilku pomysłów zostawionych na później. Znalezienia czasu. W ten sposób mogę dotrzeć do samej siebie. Zagubionej gdzieś w szalonym tempie codzienności, prowadzeniu firmy, domu, zniechęceniu i swego rodzaju odrętwieniu twórczym.

Czas na życie

Czas na poszukiwanie siebie.
Czas na powrót do spraw wciąż odkładanych na później.
Czas na spowolnienie oddechu, uśmiech, zatrzymanie się.

Czas na docenianie drobnych, zwykłych rzeczy.
Bułeczek, które wyszły prima sort.
Włosów Staszka, które udało mi się przyciąć w całkiem zgrabną fryzurkę i nie jest to przejechanie maszynką całej głowy 😉
Zakupów, które udało się sprawnie i bez kolejki załatwić.
Deski serów, którą teraz smakuję.

Czas na życie.

Ptasie Radio

Miasto zamarło.
I nie są to godziny późno w nocy czy wcześnie nad ranem. Stan taki trwa większość dnia i całą noc.
Zrobiło się ciszej. Spokojniej. Choć dziwnie pusto.
Ale słychać ptaki. Skowronki, drozdy, kosy.
Do tej pory nad ranem jedynie krakały wrony lub kłóciły się sroki.

Znaleźliśmy ze Staszkiem noclegownię ptasią. Gwar niczym w Ptasim Radiu. Na drzewach mnóstwo ptaków, siedzą parami.
Świergocą, że aż się gęba sama w uśmiech układa.

I wróciło do mnie wspomnienie z dzieciństwa. Wildeckie podwórko w letni wieczór. PKSy za oknem przestały pracować. Robiło się ciszej. Na trzepaku gramy w kolory. Gwar i śmiech. Starsze panie oparte o parapety swoich okien, poduszki pod łokciami. Rozmawiają ze sobą przez okna. Takie okienne spotkania.

Może teraz do nich wrócimy. Do rozmowy. Spotkania. Bycia z człowiekiem, który żyje obok.

Bieganie dodaje skrzydeł

Kiedy zaproszono mnie do teamu miałam łzy w oczach.
Ze wzruszenia, że ktoś wierzy w mojej umiejętności bardziej niż ja sama. Dziś w tym właśnie teamie, potocznie nazwanym „Zwiadowcami”, miałam pokonać ostatni z trzech odcinków Sztafety Górskiej. Trasę blisko 23 km po Górach Stołowych.

Rzucone w ten sposób wyzwanie podjęłam z dużym dystansem do siebie, z lekką niechęcią do długich wybiegań i z … planem treningowym. Wzięło mnie [jakby powiedział Miziołek].
Jeszcze do niedawna nie miałam świadomości jak wielką frajdę sprawia możliwość przebiegnięcia kilkunastu kilometrów po leśnych ścieżkach. I jak bardzo brakuje tej swobody i radości jaką daje bieganie, gdy ból nie pozwala nawet szybciej chodzić.

Dziś jestem w Poznaniu, z opcją wyjścia na łąki nad Wartą.
[Tam nie ma monitoringu i straż miejska może nie pogoni do domu].

Trudno powiedzieć, abym rozsmakowała się w bieganiu. Ale na pewno poczułam „wiatr we włosach”. Podobnie jak wchodząc na Śnieżkę zimą czy przemierzając samotnie Masyw Śnieżnika.
To daje kopa do codziennego ćwiczenia. Motywuje. Chcę wrócić. Pobiec.

A poza tym spódniczka biegowa czeka w szafie. Jest śliczna. Akurat na 23 km po Stołowych w październiku 🙂

Zaproszenie do teamu przełożyło się na tak wiele pozytywnych zdarzeń! Jestem wdzięczna! Ina i Rafi – dziękuję!

Dotyk słońca

Od czasu narodzin Staszka uwielbiam wczesną wiosną popołudniem leżeć na kanapie.
Słońce tak cudownie ogrzewa twarz i choć świeci prosto w oczy, to wystarczy je zmrużyć, a ciepło nadal rozlewa się upajająco wokół oczu. Tylko wówczas słońce jest takie delikatne.
[No może jeszcze w wieczory letnie].

Często już w marcu błękitne niebo widziane z okna przecinają białe wstęgi samolotów. Uwielbiam ten widok.
Dziś nie ma tylko samolotów.
Błękit, słońce, ciepło i budząca się wiosna są.
Jest nadzieja.