bieszczadzkie anioły
Dotknął mnie kiedyś niepostrzeżenie jeden bieszczadzki anioł i zaraził miłością do gór i wędrówki. Kłopot w tym, że zniknął, musnął skrzydłem i zniknął. Miłość pozostała. Czasami niespełniona. I jak to z miłością bywa, przychodzą na nią także trudne okresy zwątpienia, miotania się w wątpliwościach. A właśnie! Adam Nowak na Dziedzińcu Zamkowym w ostatnią środę (a było to 23 lipca) powiedział coś na kształt: „Wątpliwości są i zawsze będą – to nasze, ludzkie – to, co możemy zrobić, to dbać o ich właściwy poziom.” Ot i właśnie. Zapala się zatem czerwona lampka, bo poziom moich wątpliwości jest niepokojąco wysoki. Odwagi i przebojowości zbyt mało. Gnuśnieję w wątpliwościach, pytaniach, bylejakości. Ech … Nic to należy natomiast kopnąć siebie w zadek, bo inaczej czeka mnie pewna śmierć w bylejakości – straszne by to było! Ale nie będzie, nie tym razem ;). Bieszczadzkie anioły … gdy raz dotkną, wędrówka pozostaje już na zawsze we krwi … to dobrze.