Lizbona

Na początku była Siesta słuchana na popołudniowej zmianie, potem zakochałam się w dźwiękach Sombremesy JO. I tak zasłuchana przeczytałam Muzykę moich ulic.

A wszystko to zaprowadziło mnie i Jaskóła (!) w wąskie uliczki Alfamy, Mourarii, Bairro Alto i rozległe nabrzeże Tagu w Belem. Przemierzyliśmy pół Lizbony w tramwaju linii 28, zjedliśmy rybkę w Tabernie w Trafarii i nabraliśmy wiatru w żagle na Cabo da Roca. Kilka prawdziwych, choć tak bardzo nierealnych, dni w Lizbonie za nami.
Continue reading “Lizbona” »

Czerwone dachy Alfamy

Pragnienie zobaczenia Lizbony przyszło do mnie z kolejną płytą Jo.
Nie każdą jestem w stanie słuchać. Już nie. Sombremesa jednak trafiła prosto do serca i tam została. Potem przeszłam ulicami Lizbony widzianej oczyma Marcina Kydryńskiego, aby dotrzeć do swojego spotkania ze stolicą Portugalii.

To podróż wyjątkowa, pełna gwaru miasta i jednocześnie jego ciszy otoczonej praniem rozwieszonym w oknach kamieniczek Alfamy. Niecodzienne spotkanie z pełnym zaułków i światłocieni miastem, zostawiło we mnie pewnego rodzaju tęsknotę. I teraz, kiedy przeglądam ponownie Muzykę moich ulic czy słucham Sombremesy, inaczej wybrzmiewają we mnie słuchane czy czytane słowa. Bogatsze są o obraz, bo „stopy same poniosły mnie” w kręte uliczki Lizbony. Do miejsc, które zostawiły wspomnienie spokoju. Chodząc po Lizbonie, mijając witryny sklepowe poza głównymi ulicami, goszcząc w maleńkich knajpkach, ma się często wrażenie, że czas stanął w miejscu. I tak trwa w nieskończoność. Zachwyca mnie codzienność inna od mojej, w mieście pełnym słońca i kolorów.

Warszawa. Na Miodowej.

Nocny jeszcze Poznań. Jeden z pierwszych tramwajów.
Potem podróż i świt na polach między Poznaniem a Warszawą.
I chłodna, ale bardzo słoneczna z lazurowym niebem, Warszawa.

Kasztany w Ogrodzie Saskim. I Muzyczna na Miodowej.
A potem brzmienia najróżniejszych instrumentów, czyste i mniej czyste.
Głos ćwiczony gdzieś w sali. Dźwięki fortepianu.

I koncert uczniowski z finałowym Walcem Barbary z Rodziny Połanieckich.
Dreszczyk wewnętrznego wzruszenia, kiedy słucham orkiestry, brzmienia poszczególnych instrumentów.
Muzyka zapisana w nutach to przedziwny język. Tak wielobarwny, ekspresyjny.

Wieczorną Warszawę pokonałam po części szlakiem powstańczym z lipcowego wędrowania. Ale również kilka nowych ścieżek wydeptałam przez Warszawę. Warszawska Syrena, ale nie ta z Rynku, grzeczna z fontanną dokoła, tylko ta waleczna i zbuntowana na tyłach Ministerstwa Zdrowia zrobiła na mnie wrażenie. Pierwszy raz widziałam. Miasto na Śródmieściu, w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, Starego Miasta, Zamku żyje, tętni. A potem gdy zmierza się w kierunku Dworca Centralnego budynki robią się bardziej szklane, coraz wyższe i puste. Ulice również. W pewnym momencie miasto zamiera, by ponownie ożyć przy Dworcu.

Wracam. Bardzo lubię łączyć biznes z przyjemnym i dobrym obcowaniem z ludźmi. Tak było dziś na Miodowej. Dziękuję.