drogi nie-codzienniku

Nie jest dobrze.
Gimnazjum i podstawa programowa zaczynają mi się śnić po nocach.
Mam świadomość – co raz większą – że szkoła w tej popularnej, akceptowanej przez większość społeczeństwa wersji jest dla mnie po woli nie do przyjęcia. Niestety.
Po pierwsze stres. Tak duży, że utrudnia funkcjonowanie na lekcjach, podczas kartkówek i sprawdzianów.
Po drugie brak uczenia w szkole. Cały materiał, jaki jest do opanowania przerabiamy w domu. Ze szkoły nie przynosi się nic poza ciężkim od książek plecakiem. Szkoła nie uczy. Nie uczy nawet jak się uczyć. Tylko robi testy. Każe kupować tonę podręczników.
Po trzecie szkoła nie jest elastyczna. A, że szkołę tworzą nauczyciele, oni nie są elastyczni. No trudno o elastyczność przy trzydziestoosobowej klasie. Ale czy w mojej pracy ktoś uzależnia wymagania, jakie muszę spełniać na danym stanowisku od warunków mojej pracy? W szkole nie ma miejsca na hasło Korczaka – nie ma dzieci są ludzie. Są uczniowie – jedna szara masa.

Dopada mnie dół. Wpadam w dół.
Oczywiście wyjdę z tego.
Ale o wiele ważniejsze jest, aby całe to zamieszanie z gimnazjum nie zabiło w Marcie chęci do nauki i wiary we własne zdolności, we własne siły. Uczy się, stara na ile potrafi – ale efekty są mierne. Nie dorasta szkole i jej oczekiwaniom do pięt … ech szkoda słów normalnie.

Ale ….
Nie po to 6 grudnia 2004 roku otrzymała drugie życie, aby teraz wymyślony przez „niewiadomojakich” teoretyków program nauczania ją udupił.
Znaleźliśmy sposoby na wiele rzeczy. Znajdziemy i na szkołę.

Marci głowa działa inaczej. Marci głowy trzeba się nauczyć. Styki nie zawsze chcą działać, tak jak by się oczekiwało. Zostały kiedyś potężnie naruszone. Trzeba doszukać się drogi do tego potencjału, tej energii i siły, która jest w Marci. A że jest – nie mam najmniejszej wątpliwości.

I niech przewodnim będzie obrazek:
Grudzień 2004. Marta ma 5 lat. Marta po operacji guza móżdżku nie kiwa nawet palcem. Ciało jej nie słucha. Nie chce współpracować z rehabilitantami. Wszystkiego się boi. Wiele rzeczy ją przeraża. Nie umie sama siedzieć, przewracać się, nie mówiąc o chodzeniu, mówieniu etc. Śmieje się głośno, gardłowo jedynie na widok Krzycha. Psycholog w szpitalu mówi, że raczej wózek inwalidzki Marty nie opuści. Po trzech tygodniach od operacji jedziemy do domu. Przekraczamy próg domu moich rodziców. Wszyscy czekają na nas. Czekają na Martę. Marta po raz pierwszy od operacji szeroko się uśmiecha. I ten uśmiech jej zostaje. Po kilkunastu dniach zaczyna mówić, po miesiącu chodzi, wraca do swojego przedszkola. Taką ma w sobie energię, taką siłę.

Najważniejsze to znaleźć ten wyzwalacz energii, wyzwalacz tej siły.
Amen.

Autor

Jaskóła

Cóż można powiedzieć o Jaskółce - że czarny sztylet, że ruchliwa, uśmiechnięta i ... żywa.

4 myśli w temacie “drogi nie-codzienniku”

  1. A może indywidualne nauczanie? Chociaż na jakiś czas… wtedy obie strony lepiej się poznają i zaczną współpracować, a jak się uda, to za jakiś czas wrócić do normalnego trybu (kontakt z rówieśnikami etc.)

  2. w determinacji myślałam o tym, póki co jednak rozmowy z nauczycielami, ustalenie wspólnego frontu, praca z Martą – taki mamy plan, co z niego wyjdzie – oby jak najlepsze rzeczy 🙂
    dzięki za wsparcie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.