Na końcu świata.
Znowu tu jestem.
Koniec przywitał mnie niesamowicie zimową scenerią, można określić ją nawet bajkową.
I ta bajka trwa.
Brakuje jedynie skrawka błękitnego nieba i promieni słońca, które zalałyby z całą swą mocną śnieżny świat i przy okazji mnie.
Czas pędzi nieubłaganie.
Szukam drzwi, którymi mogłabym wybiec w inny wymiar.
Za którymi sprawy codzienne, troski, problemy zyskałyby inny kolor.
Przez które dałoby się dostrzec zmianę.
Zapinam narty i biegnę.
Zamyślam się.
Niewiele tego czasu w samotności.
Bo i to nie czas na samotność.
Raczej na zmianę tempa, perspektywy, złapanie oddechu.
Od tego (między innymi) są takie Rudawce na końcu świata.