Piątkowy wieczór. Karmię i oglądamy Trinny i Susannah w akcji na ulicach polskich miast. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się ten program. Bo w nim nie chodzi tylko o ubieranie i przebieranie. To dla wielu osób, które przechodzą tam metamorfozę wyglądu także otwarcie się na samego siebie. I to wszystko nie jest na pokaz. Przez odpowiedni ubiór Trinny i Susannah wydobywają z niejednej kobiety piękno, o jakim nie miała pojęcia albo bała się pomyśleć. To tak jakby otwierały drzwi, do których zgubiono klucza, zapomniano o nich i zarosły bluszczem w ogrodzie zwanym życiem.
Oglądam z Martą podziwiając świetnie dobrane stroje i fryzury, cudne i wzruszające przemiany codziennych „szarych” ludzi w osoby pełne życia, wyjątkowe, o indywidualnym stylu. I przekładamy to na nasze ubieranie się, i więcej nawet – na myślenie każdej z nas o sobie. Bo to przecież w tym całe sedno sprawy. To jest takie uskrzydlające. Zadać sobie pytanie – co w sobie lubię? Czy podoba mi się to, jak się ubieram? Czy moje ciało mi się podoba? A jeśli odpowiedzi są negatywne – to co mogę i jak to zmienić??? To jest naprawdę ważne powiedzieć sobie: mam świetne piersi, lubię swoje nogi, kurcze, ale mam fajną figurę, tyłek, oczy, nos. Świat reklamy i mody zapędził wiele kobiet w „nielubienie siebie”, bycie za grubym, ze zbyt dużym biustem, krzywymi nogami itd.
A to co robią Trinny i Susannah powoduje, że zadaję sobie pytanie: jak mogę wydobyć piękno rysów mojej twarzy, jak poczuć się dobrze ze sobą w swoim ciele??? Polecam zadawanie sobie takich pytań, szczere odpowiedzi na nie i poszukiwanie dobrych rozwiązań. Przecież każda z nas jest tego warta! Każda – bez wyjątku!