Po-świątecznie
Minęły. W kalendarzu dziś się kończą. We mnie jeszcze się nie zaczęły.
Choć proces umierania i rodzenia się (powstawania do nowego) w perspektywie codzienności zdarza się często w małych sprawach, to nie czuję, że mogłabym świętować. A może nie powinnam czekać na spektakularne zwycięstwo, że obudzę się jednego pięknego dnia i będę miała tak wiele energii, jasno wytyczone cele, będę dokładnie wiedziała co mam robić, co mówić, w jaki sposób działać? Może tu sprawa rozbija się o zaufanie, o wolę zmiany, przemiany? Od czego zależy zwycięstwo? Jak się umiera i powstaje do nowego? Co mnie blokuje?
Boję się. Zwyczajnie. Czasami jest to nawet lęk, bo nie ma konkretnego kształtu. Postawienie wszystkiego na jednej szali, mimo mojej spontaniczności, nie należy chyba do moich mocnych stron. Podobnie jak wytrwałe dążenie do celu. Jestem jak słomiany ogień. To utrudnia umieranie, wydłuża je, rozciąga w nieskończoność powodując chaos myśli w głowie. Ale mimo, iż wiele jest we mnie koloru żółtego, to i zielonego i czerwonego jest troszkę. Kompetencje są do nabycia. Pytanie jak wykorzystać mój temperament, aby przejść przez proces umierania i odrodzić się, pozostaje nadal bez odpowiedzi.
Szukam dalej. Małe ziarenko wiary jeszcze we mnie wzrasta.
Majewka:
Chyba trzeba postawić wszystko na jedną szalę.
Z nadzieją, że to jest właściwa szala.
Ze zgodą, by nieść brak pewności, czy to jest właściwa szala.
I nie oczekiwać zbyt wiele.
Od najlepszych życiowych inwestycji nie oczekiwać zbyt wiele.
No, ale ja już chyba kilka razy umarłam…
No, ale żyję. Znowu 🙂