W środę niebo było pomalowane niebiesko białą farbą, do której komuś domieszało się odrobinę szarej.
Pachniało bzem i akacją, która powoli zaczyna kwitnąć. Żółta akcja pierwsza, a za nią ta biała.
Mijam kilku rowerzystów, niezbyt dużo samochodów jest na ulicach.
Nad Rusałką cisza i zapach jeziora, takiego porannego z lekką mgłą przy powierzchni.
Słońce już wysoko, choć to dopiero szósta.
Biedronka i Lidl zamknięte, ale kobiety, które spotykam potem na kasie już stoją u progu swojego drugiego domu. W piekarni drożdżówki dopiero do pieca włożyli, ale są już bułki i chleb z chrupiącą skórką.
Śpiewają ptaki. Ćwierkają, kraczą, skrzeczą i śpiewają.
Miasto ma swoją muzykę. Kiedy siedzę później przez większą część dnia na tarasie, słyszę ją wyraźnie. Jest tak różna od szumu klimatyzacji, gwaru głosów, odbić piłeczki pingpongowej o stół i rakietkę, i rozmów telefonicznych o bolączkach Klientów i o ofercie. Wsłuchuję się w tę muzykę grzejąc twarz i ramiona w cudnym słońcu majowego przedpołudnia. Jest dobrze. Chłonę wiosnę. Dobre i spokojne chwile.
Myślę, jak tu być w porządku wobec siebie i drugiego człowieka. Jak bardzo należy uważać na słowa. Ile wysiłku wkładać w zrozumienie innych, ale równie dużo w asertywność. Aby nie zostać pożartym. Hmmm. Mimo wszystko ciekawe to życie i jego otoczka. Kosztuje niemało wysiłku. Ale warto.