Dziś po raz pierwszy widziałam Rusałkę pokrytą poranną marcową mgłą z rezydentującymi na jej tafli mewami. Zawsze kiedy przejeżdżam tamtędy dopada mnie zapach z regetowskiej chaty, zapach palonego drewna, zapach wielu dni, wielu chwil. Cudnie. I wczorajsza woda, która zewsząd mnie otaczała, w której mknęłam zmęczona, ale szczęśliwa. To taka błoga terapia dla ciała, dla myśli, dla ducha.
Tymcio skończył 5 lat. Urodził się o 5.30. Był to niesamowity, piękny czas. Rodziłam Tymka z pełną świadomością co się dzieje, ze świadomością pełnego kontaktu z samą sobą, z moim ciałem. Cudowne narodziny naszego synka.
W Tymcia pierwsze urodziny zdałam na prawko. Podjęłam także decyzję o poszukiwaniu pracy – zdalnej, by być w domu. W okolicach jego 2 urodzin zmieniłam pracę. W 4 urodziny wiozłam mojego Tatę do szpitala. W 5 urodziny Tymcio się rozchorował, ale wcześniej była impreza kowbojska i odwiedziny ważnych dla Niego osób. 5 lat … jak teraz na nie patrzę to widzę, że z początku nieświadomie, ale wraz z pojawieniem się Tymcia rozpoczęłam proces przemian, które trwają po dziś dzień. Wzięłam życie w swoje ręce . To bardzo ważne doświadczenie. Bardzo. Nasze dzieci mnie kształtują. Każde z nich inaczej. Czasami są ogniem, przez który muszę przejść, czasami rwącym lodowatym potokiem, który mrozi stopy czyniąc je niezdolnymi do kroku. Często są szerokim cudownym stepem, po którym mogę galopować jak Mustang czy rozwijać skrzydła do lotu jak orzeł. Zawsze są wysoką górą, a nawet pasmem górskim, po którym podejmuję trud wędrówki. Kocham je całym sercem.
Czasami udaje mi się usiąść z boku i przypatrywać się dzieciom, ich olbrzymiemu potencjałowi. Wczoraj wracając z tańców Marta tańczyła na chodniku pokazując mi, jakich kroków się uczyły. Tymoteusz zawsze jeździ swoimi samochodami z nosem przy ziemi (Maciej mówi, że to nie powinno dziwić, każdy kierowca bowiem spogląda przez przednią szybę na drogę ;). Filip z nutą zdziwienia w głosie, gdy o coś pyta i Kubuś zawstydzony mądry chłopczyk zainteresowany światem. Zochna z troską na twarzyczce i mała Agnieszka wtulona w mamę, ale jednym oczkiem spoglądająca na jakże ciekawy świat. Jula, Witek, Tomek, Xawery, Wera, Bartek … dzieci – wielka tajemnica, skarb, niewyobrażalne potencjały mocy i radości, spontaniczności, szczerości.
I wiosna już depcze po piętach, jak napisała mi Ina ze szlaku gdzieś w górach, i na Jaskółczej w Cafe Cardamon, gdzie zagościła w marcowy poniedziałkowy wieczór Frida, już czuje się lekkość bytu, zwiewność chwili. Dobrze, że znowu przychodzisz Wiosno, jak dobrze …
A my dziś byliśmy w przedszkolu na drzwiach otwartych i dziwiliśmy się, czemu tam nie ma pięcioletniego kowboja… Sto lat w zdrowiu i radości!