Można upić sie śmiechem, upić, upoić … śmiać się do łez. Zdarzyło mi się to ostatnio przynajmniej dwukrotnie w przeciągu tygodnia. Cudowne uczucie wolności. Nie żaden tam chichot tylko najprawdziwszy głośny, serdeczny śmiech. Ot, co za przeżycie!
I jeszcze kilka drobnych rzeczy mi się przydarzyło. Zapach konwalii odszedł już bezpowrotnie, aż do przyszłej wiosny, ale teraz w powietrzu rozprzestrzenia się woń akacji. Słodka woń. I barwy zieleni nie są już takie różnorodne. Widać, że zbliża się lato.
Bawi mnie obserwowanie ludzi. Zawsze mnie ciekawiło. Przypatruję się im zza ciemnych szkieł moich czerwonych okularów. I śmieję się (znowu!) sama do siebie, że lustra w domu zamieniono na katalogi mody, tylko nie uwzględniono rozmiarówki 😉 bo XL noszą sie jak XS – a może kto pomylił metki … 😉 i uśmiecham się do wszystkich całusów, perlistych śmiechów i opowieści bardzo „gestykulowanych”.
Jak dobrze jest pójść czasami między ludzi.
Kamea … mała wyspa na mapie wspomnień. 10 lat temu była na stole rozłożona mapa Beskidu Niskiego i puchar Symfonii. We wtorek było Zwierciadło i Nokturn. Uśmiecham się do przeszłości.