Kasztany pękate na drzewach.
Uśmiechamy się do nich ze Staszkiem.
Spadać same jeszcze nie chcą, więc im trochę pomagamy.
Pamiętam takie kasztanowe wyprawy z dziadkiem Marysiem.
Chodziliśmy pod taki duży kasztanowiec, tylko nie pamiętam czy na Łęgach gdzieś czy w parku był.
Dziadek zawsze celnie rzucał kijem i zrzucał nam mnóstwo kasztanów.
Przynosiliśmy je do domu i w kuchni razem z dziadkiem i jego niezastąpionymi narzędziami robiliśmy ludziki.
Patrzyły one potem długi czas przez kuchenne okno na PKSy. A może widziały dalej? Coś więcej?
Zapach kasztanów takich wprost ze skorupki.
I ta radość przy ich rozłupywaniu.
Wkładam kilka do kieszeni i mieszam w palcach.
Kasztanowa jesień właśnie się rozpoczyna.
A tu fotki sprzed 8 lat z Cytadeli, gdzie z Martą i Zośką, czekając na tańce Małej Wielkopolski, zbierałyśmy kasztany.
I Tymek z siatą kasztanową na Alei Wielkopolskiej. I fotka sprzed paru dni – Staszek z kasztanami w łapce.
Nie potrafię obojętnie przejść obok leżących na ziemi kasztanów. W porze kasztanowej zawsze mam ich kilka w kieszeni. To jedna z nielicznych chwil kiedy pozwalam sobie, a może racze wychodzi ze mnie Dziecko 😉