Kierunek: kształcenie człowieka

Moje wkurzenie na … hmmm w sumie na co? Na system – tym razem edukacji – rośnie.
Dlaczego?
Widzę jak jest nieżyciowy. [tekst trzykrotnie edytowałam, co odzwierciedla refleksyjne do niego podejście]
Ile energii tracę na to, aby zachęcić Martę (bardziej niż Tyma) do nauki. Ciekawe to zjawisko (zachęcania czy też przymuszania do nauki) po głębszej (ale nie za głębokiej) analizie doprowadza mnie do wniosku wcale nie odkrywczego, że tylko jeśli dostosujesz się do bycia przeciętnym jesteś w stanie podołać systemowi, który wypluje Cię jako osobę uformowaną, z teoretyczną wiedzą. Osobę często życiowo nieporadną.
Wiedza, którą ma zdobywać jest oderwana od rzeczywistości. A poza tym wiedza to nie wszystko, to drugorzędna sprawa. Umiejętności, poczucie sprawstwa, dążenie do mistrzostwa. Samodzielność – oto czego potrzebuje, a czego nie otrzymuje.
No bo trudno mówić jednym głosem – podręczników czy nauczyciela – do 30 różnych osób w klasie na raz i do każdego dotrzeć. Nie ma takiej możliwości. I zastanawiam się co tu zrobić, aby moje dzieci wiedziały, że to one decydują o sobie i swoim życiu, o tym co będą robić i jak to będą robić. Mówię im o tym. Pokazuję. Czasami działa. Nie chcę, aby żyły w przeświadczeniu bycia skazanym na jakiś etat za jakieś pieniądze, byle zarobić na chleb, skazane na rezygnację z marzeń i pasji, bo system wykształci je tak a nie inaczej, zabije ciekawość świata na rzecz testów, odtwórczego myślenia i nie radzenia sobie z problemami.
Powie mi ktoś – zmień szkołę. Odpowiem – nie. Bo szkołę mogę zmieniać co po chwila, a ja w tym całym zamieszaniu w mojej głowie spowodowanym systemem edukacji chwytam się przekonania, że sedno sprawy tkwi w innym miejscu. W podejściu do życia i do siebie samego. O zmianie szkoły myślałam – rok temu kiedy Marta mierzyła się z pierwszą gimnazjalną. I okazało się, że bardzo wiele zależy od motywacji Marty, że system, w postaci nauczycieli, jest na tyle przyjazny i pomocny, na ile może w szkolnej rzeczywistości. Więc zaczęłam powtarzać Marcie z uporem, o który czasami się modlę, żeby wymagała od siebie. Żeby szukała odpowiedzi i rozwiązań. I w pełni docierają do mnie dziś słowa Jana Pawła II „Musicie od siebie wymagać”.

Wiem, że i Marta choć uparta i Tymo mają potencjał, możliwości, tylko największym wyzwaniem dla mnie – Mamy jest aktywacja tych niezgłębionych pokładów? Jak sprawić, aby im się chciało chcieć? Aby nie zamykali w sobie talentów, tylko je pomnażali? Czasami czuję się bezradna. Może dlatego też, że w domu nie mam jednego tylko trójkę dzieci, pracę na etat, własny biznes i dobę, która ma niezmiennie 24 godziny. I chciałabym, aby system mnie wspierał, a on w większości wymaga, a ze wsparciem jest różnie. Wspierają mnie ludzie. I w takich chwilach łapię się przeczucia, że zawsze jest sposób. A choć zmiana czegokolwiek na tę chwilę mnie przerasta, to nie będzie tak zawsze. W końcu ten rok od początku naładowany jest energią zmian.
I wiem, że sieję ziarno przez rozmowę, przez wymagania, przez konsekwencję (którą przychodzi mi tak opornie, bo jest niewygodna i trudna). I wiem też, że nasze małe stado domowe, w jakim żyjemy – w większości pomaga, a nie utrudnia. Tylko trzeba to dobrze wykorzystać 🙂

2 komentarze

  1. Mądrala jak zwykle:

    Na system edukacji wkurzeni są rodzice, dzieci, nauczyciele i podatnicy w ogóle – co z tego wynika? Jak to u nas – niestety nic. System od lat wymaga reformy i tyle, ale jakoś nikt nie chce/ nie potrafi niczego sensownego z tym zrobić. Gdybyś zastanawiała się nad ścieżką swojej kariery, to może warto zadziałać w tę stronę – ministerstwo edukacji potrzebuje ludzi z misją 🙂

    17 marca, 2014
  2. Jaskóła:

    Pociągu do pracy w szkolnictwie nie mam (póki co!), otworzyć szkoły nie otworzę. Póki co skupiam się na pomocy Marcie w radzeniu sobie z rzeczywistością, aby z trudnych sytuacji nauczyć się wychodzić obronną ręką. Jeszcze wierzę, że jest to możliwe 🙂

    18 marca, 2014

Napisz komentarz