Licząc od samiutkiego początku tego roku, minęło 255 dni, kiedy żyłam innym rytmem. Z początku wiele godzin przeleżanych, wiele książek przeczytanych. Chodziłam coraz wolniej, nie spieszyłam się, odpoczywałam. A przede mną rósł brzucho. Potem nastąpił dzień przesilenia i na świat przyszła mała istotka nazwana Staszkiem. I czas przyspieszył. Noce zrobiły się bardzo krótkie z notorycznym niedospaniem, trzeba było powiązać wszystkie elementy układanki zwanej domem, aby się nie rozpadła, rozeszła w szwach :). I przyszły wakacje. Upragnione, kiedy czas znowu zwolnił, płynął sobie swobodniej, bez wstawania na budzik o 7 rano, bez szykowania porannych kanapek, bez odrabiania lekcji, chodzenia na zebrania i dogadywania spraw, w których nie do końca wiem, co można jeszcze dogadać. I teraz stop. Wielki znak STOP przede mną. I znowu życie nabierze tempa, nadanie mu rytmu możliwe, że ułatwi odnalezienie się w codzienności. Dzieciaki już duże, bardzo pomagają, są samodzielne. No, bo przecież kiedy Marta karmi Staszka – a on to uwielbia, albo kiedy Tymek wynosi śmieci to jest lżej. Wracam do mojej starej listy obiadowej, do ułożenia na tydzień tego, co ułożyć można, tak, aby każdemu z nas funkcjonowało się w miarę dobrze, aby każdy znał swoje zadania, aby uniknąć niepotrzebnych nieporozumień i w konsekwencji awantur.
A jak to wszystko się ułoży, to już inna sprawa. Z energią, która nie wiem skąd się wzięła, ruszam w nową rzeczywistość – pracującej mamy trójki dzieci. Jak będzie? W sumie to jestem ciekawa :).
A na zakończenie 255 dni – kilka zaległych bardzo albumów zdjęciowych na jaskoly.com i kawa latte we Francuskim Łączniku na Sołaczu.