Język mój kłamie przeciw mnie (…)
Tak śpiewa Ewa Bem w jednej ze swoich piosenek.
Dziś wróciłam do wpisu o asertywności autorstwa Małgosi z Manufaktury Radości.
Mówienie „NIE”, wyznaczanie granic to moja pięta achillesowa.
I wcale nie pociesza fakt, że wiele osób tak ma. Wcale.
I bardzo ważna sprawa dla mnie, wyczytana w komentarzach: nauczyć się mówić NIE, kiedy w mojej głowie po raz pierwszy zapala się czerwona lampka w danej relacji, a nie w sytuacji, kiedy jest to ostatnia deska ratunku i wiąże się z silnymi negatywnymi emocjami.
Tak trudno mi powiedzieć NIE, bo to burzy wbudowaną w moją głowę definicję bycia grzeczną, uprzejmą i miłą.
Rodzi poczucie winy. Do tego nie umiem „fajnie” powiedzieć NIE, choćby tak jak Małgosia w swoim tekście. Dopadają mnie emocje związane z samym faktem odmowy, postawienia granicy, i gdzie tu jeszcze nad elokwencją pracować? Z drugiej strony elokwencja nie ma wielkiego znaczenia, kiedy okazuje się, że gdy powiem NIE to relacja jest funta kłaków nie warta. I na co mi „lubienie” kogoś, dla kogo jestem jak przedmiot.
Mówienie NIE to dla mnie sytuacja często niekomfortowa, bo rodzi poczucie winy. Ale wiem doskonale, że bez wychodzenia poza swoją strefę komfortu nie daję sobie szansy na rozwój.
Dlatego chcę nauczyć się mówić NIE i nie obarczać siebie winą.
I co by nie powiedzieć nie istnieje inna droga jak ćwiczenie.
Bo ono czyni mistrza.
Zatem ćwiczę. (choć idzie jak po grudzie …)