sama mnie droga poprowadzi
Marta i jej cud życia. Marta i jej guz.
Przyszedł niespodziewanie, lecz nie bez zapowiedzi.
Od tamtej pory drżę. Wewnętrznie. Od czasu do czasu. Przy niedających się wytłumaczyć objawach szczególnie mocno – jak przy Staszku w zeszłe wakacje. Czasami jest to lęk. Czasami strach. Paraliżuje. Powoduje gonitwę myśli i wizji – trudną do zatrzymania. Bo przecież chcę mieć normalne życie. Życie bez raka. Ale tym chceniem nie zaczaruję przyszłości.
Każda historia choroby dzieci uruchamia wspomnienia i spiralę strachu. Wiele kosztuje, aby się nie nakręcić.
Inaczej zwariuję biegając od lekarza do lekarza. Bojąc się, że przeoczę coś ważnego, znaczącego.
I w takich momentach, tak bardzo potrzebuję ziarenka wiary i zaufania. Możliwości oddania Komuś mądrzejszemu spraw, na które nie mam wpływu, o których zabieganie i martwienie się teraz nic nie zmieni. Zaufać, że będzie dobrze. Że w odpowiednim czasie zrobię wszystko, co powinnam. To jeden z dwóch momentów, kiedy odczuwam głęboką samotność bez Boga. I szukam ścieżki. I wiem, wiem, że jeśli zaufam, to sama mnie droga poprowadzi.