Na dzisiejszym dniu zamykam mój tegoroczny kalendarz adwentowy.
Czas oczekiwania przyniósł ze sobą radość spotkania, niepokój bólu, bliskość myśli, wdzięczność za to, co tu i teraz.
Był dobry. Był jedyny w swoim rodzaju.
I choć okna nie są umyte, domowe kąty niewysprzątane, ciasta niepopieczone, to jednak idą Święta, nadchodzi świąteczny czas we mnie samej. Choć droga do Nieba wciąż daleka i kręta, to stół wigilijny we mnie jest coraz bardziej gotowy. I jak nieoczekiwany gość puka do moich drzwi spokój. Najważniejsze jest to, co między Tobą i mną, między ludźmi, to właśnie jakkolwiek będzie nazwane, pozwala na narodziny radości i szczęścia w sercu. Mimo choroby, bólu, przerażenia w oczach, mimo łez, samotności codziennej, mimo braku przytuleń i głasków. Ta iskra, to światło miłości jak gwiazda betlejemska w moim sercu.
I jeszcze raz z serca mego niepokornego dziękuję Słowu:
za życie moje jedyne, cudne, kochane
za zmysły, łączniki z bogactwem świata
za człowieka – każdego jednego na moim szlaku,
a szczególnie może za tych wszystkich, którzy towarzyszą mojej wędrówce,
i za tych także, którzy dopuszczają moje towarzystwo na pewnych odcinkach ich drogi,
za ból także dziękuję – ostry sygnał ostrzegawczy,
za samotność – przy której każde przytulenie ma wielkie znaczenie, każdy list jest zwiastunem radości.