Pojawienie się młodego człowieka w naszym domu zmieniło rytm dnia. Dzień – dla mnie przynajmniej – rozpoczyna się między 6 a 7 rano i mierzony jest skłonnościami sennymi Staszka. Sprzyja to różnego rodzaju ciekawym działalnościom – kuchennym chociażby.
Dziś piekliśmy ze Staszkiem świeże drożdżowe bułeczki na śniadanie – wyszły niczego sobie. Staszek w między czasie zasnął 😉 i dokończyłam pieczenie sama.
Były gotowe zanim Krzyś z Martą zasiedli do śniadania, aby potem pojechać na konie 🙂