Niebo, Bóg – tyle pytań, brak odpowiedzi. Nic nie jest czarno-białe. Wszystko rozpoczęło się od … cudu. Nie można było inaczej. Trzeba było zmierzyć się ze sobą i swoim cynizmem. Z sobą uciekającą przed sobą. I nieuchronnie przyszło pytanie o moje „wierzę”. Jak? Dlaczego? Po co? Pomimo czego? Bez odpowiedzi.
Bóg blisko mnie, w moich uczuciach, emocjach, codzienności, w mojej złości i radości, we mnie. Ale to mój Bóg, moje odczucia względem Niego – to one go tworzą. Zatem Bóg miałby tyle twarzy ilu ludzi chodzi po ziemi?!
Bóg poza mną i moim życiem, przyglądający się z boku na to, co dzieje się ze mną, jak w plątaninie codziennych zmagań staram się pójść we właściwym sobie kierunku. Bóg, który nie bierze udziału bezpośrednio w moim życiu, który dopuszcza cierpienie, przygląda się z boku, bez zaangażowania. Wielka samotność i nacóż taki Bóg.
Chorujemy, umieramy, cierpimy przez swoje niedbalstwo, lenistwo, przez wiele czynników, które przez wiele lat sumują się w chorobę, także przez swoją niewiedzę, brak umiejętności spoglądania dalej, niż na kilka dni, tygodni do przodu. Także z przyczyn których nie poznamy pewnie nigdy. Dlaczego przypisuje się Bogu zsyłanie chorób i cierpień na człowieka? Po co miałby to robić? Po co doświadczać? Żebyśmy poznali jego miłość???!!! – przecież to trąci absurdem? Wychowywać rodziców przez śmierć dzieci? Pokazywać miłość przez tak bolesne i niszczące doświadczenia straty? Drastyczne środki. Ale ponoć życie nie rozpieszcza. A Bóg?
Można spojrzeć na Boga jako na wszechmocnego wychowawcę – przez pryzmat wychowania dzieci. Człowiek jak dziecko musi się sparzyć, aby wiedzieć, że ogień parzy i nie pomogą tu żadne rady i przestrogi. Może i na mojej drodze Bóg stawia takie rady i przestrogi, choć wie, że ich zapewne nie posłucham, nie zauważę, nie wezmę poważnie … może. Czyli może dopuszcza cierpienie … hmmm. Dopuścił Marty chorobę – choroba się rozwinęła przez splot kilku czynników namacalnych i rzeczywistych. Potem przyszła walka z innymi ludźmi i ich niekompetencją, aby ratować życie.Moje i Krzyśka wybory, oddanie Marty w ręce lekarskie i dalej towarzyszenie jej w powrocie do życia. Ilu rodziców tak właśnie robi i więcej robi – a cud nie przychodzi – dlaczego? Grzech pierworodny nie jest dla mnie argumentem. Myślę, że uczciwiej jest nie odpowiadać na pytanie na które odpowiedź jest z punktu widzenia ludzkiego niemożliwa, z punktu widzenia poznania ludzkiego …
Dobro, miłość, radość, szczęście – dobra ponadczasowe, ponadreligijne – jakże ludzkie. „Wierzę w dobro w Tobie, we mnie, w drugim człowieku”. Czynię założenie, że w każdym jest cząstka dobra, czasami mocno ukryta, ale jest. Może to jest droga do Boga. Ile naszych zachowań wynika bowiem z naszych lęków, ze strachu. Ciemna strona mocy jest taka nęcąca i łatwa, pełna aprobaty otoczenia w swej wyrafinowanej formie.
Zawsze zastanawiało mnie czy ludzie, którzy z różnych powodów nie wierzą w Boga, którego głosi kościół katolicki, ale starają się żyć dobrze, wyznają ponadczasowe i ponadreligijne wartości, zostaną potępieni. I dochodzę do wniosku, że jeżeli Bóg jest ponad wszystkim co człowiek może ogarnąć swoim umysłem, to jego sprawiedliwość też z pewnością ma inny wymiar, niż my w swojej ograniczoności możemy sobie wyobrazić. I ogrania wszystkich, których łączy nie tyle kościół co wartości, wspólnota serca … tak sobie myślę i jest mi wówczas łatwiej przyjąć taki właśnie świat. Niż ten, w którym tak szybko i łatwo potępiamy to, czego się boimy, co wykracza poza ramy naszego umysłu, czy schematów, które w tym umyśle nakreślili inni.
Jakże otwarty umysł miał Jan Paweł II!!! I jakże otwarte serce … z pewnością widział więcej i dalej. Dotykał Boga poprzez człowieka – tak mnie się to jakoś w głowie układa.
A jakby tak spojrzeć na moje życie z lotu ptaka. Widzę czerwoną ścieżkę w ogromnej plątaninie różnokolorowych ścieżek, które ciągle się przecinają, od mojej ścieżki co rusz odbiega droga w bok – to możliwości jakich nie wybrałam przy podejmowaniu decyzji. Ale staję zdziwiona jak wiele ścieżek innych ludzi przecina się z moją.
Tłumaczymy sobie Boga na ludzki sposób. Interpretujemy w najróżniejszy sposób to, co zdarzyło się ponad 2000 lat temu. A Bóg sprzed swojej śmierć był prosty, Jego słowa, gdy mówił ludzkim językiem były proste. To na przestrzeni wieków dopisywano im tak wiele znaczeń i wykorzystywano do przepchnięcia własnych idei i pomysłów na świat, na życie, na władzę.
Jeden Bóg umarł na krzyżu, wśród wielu ludzi, których także krzyżowano. Jedna śmierć dała początek tylu interpretacjom. W wiele z nich wierzymy bo to pozwala nam odnaleźć się w życiu.
Bóg tak skomplikowanie tłumaczony przez naukę. Nie mieszczący się w żadnej teorii, wyłamujący się ze wszystkiego, co człowiek potrafi nazwać, zdefiniować. Ale skoro jest taki skomplikowany i niepojęty to jak mam w niego uwierzyć? Jak przełożyć na swój język? Jak przekonać siebie, że to słuszna droga, droga którą chcę podążać? Wolałabym, aby Bóg był we mnie, abym mogła go zlokalizować w intuicji chociażby. Ale Bóg nie może być moją intuicją, a może jest obecny poprzez moją intuicję?
Pokornie przyjmować co życie przyniesie, co Bóg daje. Ale skąd wiadomo, że to pochodzi od Boga. To inny człowiek interpretując rzeczywistość mówi, że to pochodzi od Boga, ale on jest też tylko człowiekiem, startujemy z tego samego poziomu, dlaczego zatem jego interpretacja ma naznaczać moje życie? Pokora w przeżywaniu codzienności, ale jednocześnie walka o siebie samego, także z samym sobą. Czy pokora wyklucza walkę?
Codzienne stawanie przed swoim wewnętrznym lustrem, wsłuchiwanie się w rytm serca i szepty intuicji. Stawanie przed sobą w prawdzie. To droga. Droga do pokochania siebie. Może tam za horyzontem gdzie wzrok nie sięga jest też Bóg, a może towarzyszy mi w wędrówce – samotnej mimo wszystko? To w sumie pocieszająca myśl i ta jeszcze że w ludziach jest dobro, które łączy wszystkich niezależnie od religii. To radosna myśl.
(…) A droga wiedzie w przód i w przód
choć się zaczęła, tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę …
Skorymi stopy za nią w ślad-
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd?- rzec nie mogę. (…)
Bardzo ładnie ubrałaś w słowa te przemyślenia, Jaskółko. Rzeczywiście, jest tak, że interpretujemy, znajdujemy to, co jesteśmy w stanie pojąć. A wystarczyłoby choćby po prostu dać się ponieść, pozwolić rzeczom być takimi, jakie są – bez zbędnej ingerencji.
ten wiersz,- piosenka raczej, to jedna z moich ulubionych Tolkiena 🙂