Czerwone dachy Alfamy

Pragnienie zobaczenia Lizbony przyszło do mnie z kolejną płytą Jo.
Nie każdą jestem w stanie słuchać. Już nie. Sombremesa jednak trafiła prosto do serca i tam została. Potem przeszłam ulicami Lizbony widzianej oczyma Marcina Kydryńskiego, aby dotrzeć do swojego spotkania ze stolicą Portugalii.

To podróż wyjątkowa, pełna gwaru miasta i jednocześnie jego ciszy otoczonej praniem rozwieszonym w oknach kamieniczek Alfamy. Niecodzienne spotkanie z pełnym zaułków i światłocieni miastem, zostawiło we mnie pewnego rodzaju tęsknotę. I teraz, kiedy przeglądam ponownie Muzykę moich ulic czy słucham Sombremesy, inaczej wybrzmiewają we mnie słuchane czy czytane słowa. Bogatsze są o obraz, bo „stopy same poniosły mnie” w kręte uliczki Lizbony. Do miejsc, które zostawiły wspomnienie spokoju. Chodząc po Lizbonie, mijając witryny sklepowe poza głównymi ulicami, goszcząc w maleńkich knajpkach, ma się często wrażenie, że czas stanął w miejscu. I tak trwa w nieskończoność. Zachwyca mnie codzienność inna od mojej, w mieście pełnym słońca i kolorów.

odwaga

Mieć odwagę podjąć właściwą decyzję.
Uwielbiam czytać o kobietach, które zmieniają bieg historii, bo mają odwagę działać zgodnie z przekonaniami. To daje mi siłę w mojej codzienności.
Moje życie bowiem, to największe wyzwanie, jakie mnie spotyka. Podejmuję je codziennie. Mniej lub bardziej świadomie. I to, że jestem kobietą nie dyskwalifikuje mnie w żadnej dziedzinie od podejmowania decyzji, od możliwości podejmowania właściwych decyzji.
Nie chcę chować się za plecami Krzyśka, a raczej podążać u jego boku, jeśli chodzi o dom, dzieci, firmę. Póki decyduję, póty jestem wolna.

I jeszcze jak myślę o odwadze podejmowania decyzji to wybrzmiewają we mnie słowa Jana Olszewskiego z jednego z ostatnich wywiadów przed śmiercią, żeby pod koniec życia oglądając się na przebytą drogę i działania móc patrzeć na to bez wstrętu.

cudowność życia

Pierwsze słowa, jakie usłyszałam od mojego Tatki brzmiały „Jaka ona śliczna”. Przyjechał na przepustkę.

Myślę, że niosą mnie do tej pory. Miłość moich rodziców, z której się zrodziłam, niesie mnie przez całe życie. Wlali ją we mnie. Płynie w moich żyłach. Jest w głowie. W duszy gra. I oto jestem.

Mamam przy każdych moich urodzinach, odkąd Taty już z nami nie ma, wspomina, że Tatko nie mógł się nadziwić temu, że z mamą dali mi życie, że to taki cud i niesamowitość.

Cieszę się, że jestem. Że żyję.
Życzą mi 100 lat. A ja wówczas myślę o pani Danusi Szaflarskiej i cudowności życia. Mojego życia.

mogę

Mówi się dziś o nienawiści, która wprost prowadzi do śmierci. I co mam z tym zrobić? Z tą nienawiścią? Co ja mogę wobec mediów, polityków, koncernów, lobby.
Mogę wstawać codziennie i być dobra. Jak chleb. Pomimo wszystko.
Mogę uczyć tego moje dzieciaki.
Mogę nie szerzyć nienawiści i podziałów.
Mogę uśmiechać się. Być wdzięcznym. Robić swoją robotę dobrze.
I modlić się, aby nigdy nie zwariować. Zachować wiarę, nadzieję i miłość.
Bo z braku tych trzech rodzi się nienawiść.

Niewygoda

Zwykła trasa przez osiedle do domu. I nagle myśl uchwycona w pośpiechu: ubóstwo otaczająca Boże Narodzenie jest niewygodne. Nie ma przepychu, nie ma dobrobytu, nawet nie ma pełnej miski i czysto pościelonego łóżka. Jest bieda. Jest brak. A mimo wszystko rodzi się Bóg. W niewygodzie.

Uwierają mnie ludzie ze swoimi przywarami. Ten robi to, a tamten nie robi tego i jak on tak może. Zrzędzę sobie pod nosem. Wymazałabym gumką te przywary i zastąpiła uśmiechem, wygładziła krzywizny. Byłoby idealnie.

Daję się zarazić obrazami z reklam, w których widzę idealny dom, a w nim idealnie nakryty stół, odświętnych ludzi z make upem na twarzach wręczających sobie idealne i duże prezenty. Nikt nie pokazuje dziecka z zespołem Downa, staruszki w kącie, non stop włączonego telewizora, umierajacego dziadka, depresji, autyzmu, samotności. Bo to niewygodne. Dziewczynka z zapałkami nie jest medialna.

I myślę sobie, że jeśli mnie coś uwiera, jeśli jest mi niewygodne i niekomfortowe, to dobrze. Uśmiecham się do tego. Nie chodzi mi o bycie męczennikiem. Chcę za to nie zgnuśnieć z nadmiaru dobrobytu. Niewygoda i umiar w posiadaniu, to wyzwanie, które sobie rzucam, aby moje serce i wola nie zostały uśpione. Abym nie zmieniła się w zrzędzącą wiedźmę ślepą na ludzi żyjących obok. Abym nadal umiała przyjmować i kochać ludzi ktorych spotykam na swej drodze takimi, jakimi są.

Niewygoda jest błogosławieństwem.

przytulić siebie

Przyjmowanie siebie takim, jakim się jest, to nadzwyczaj cenna umiejętność.
Z emocjami, brakami, niedoskonałościami.
Z odstającymi uszami, piegami, starzejącym się ciałem.
Widząc równie wyraźnie zalety, co wady, niedociągnięcia i sukcesy.

Spoglądać na siebie z pokorą. Z miłością. Czasami z pobłażliwością czy może raczej z dystansem.

Tylko wówczas mogę iść swoją drogą, ceniąc to, co mam, kim jestem.
I przyjmować to, co „dziś” przyniesie, zamieniając go w kolejny niepowtarzalny, choć zwyczajny, dzień swojego życia.

motylowe myśli

Myśli jak motyle w mojej głowie. Spokojnie machają skrzydełkami. Przysiadają to tu, to tam. Łapię je na chwilę, a później, nie wiem kiedy dokładnie i gdzie, odfruwają zostawiając wielobarwną smugę wspomnień.
Uśmiecham się do nich kącikiem ust.
Mam wówczas przekonanie, że idę we właściwym sobie kierunku.

Czasami nader przejrzyście mam  w głowie.

Uspokajacze

Siedzę rankiem w maminej kuchni w Zielnikach.
Za oknem raz po raz słychać głosy odlatujących ptaków.
Nad polami wschodzi słońce. Mgła unosi się tuż nad ziemią.

Zimno już jest.
Kukurydza skoszona.
Jesień.

Prosty obrazek poranka. Ze zwyczajnego okna na wsi.
Prostota jest tak bardzo mi potrzebna.
Zasilam więc moje myśli i serce tym obrazkiem.
Zamieniam ten obraz w fotkę z polaroida i chowam do pudełka uspokajaczy.
Oddycham głęboko.
Idę w kolejny dzień.

 

smaki dzieciństwa

Powiedzieć: „Dziewczyny – było super” do dwóch Sióstr Urszulanek w wieku mojej Mamy i Teściówki oraz do Pani księgowej to zwyczajnie bezcenne, i takie serdeczne i radosne.
Niezapomniane chwile z ludźmi w Chomiąży Szlacheckiej. Rozmowy zwyczajne. Dzieciaki biegające i bawiące się chmarami radosnymi. Wspólne śniadanie.  Leniwy czas spokoju i szczęścia. Kąpiel w jeziorze. Jakbym cofnęła się do swojego dzieciństwa. I w jednej krótkiej chwili zapragnęłam znów mieć 6-7 lat, biegać po lesie z patykiem, skakać z łóżka piętrowego i z ręką w gipsie wpadać z pomostu do wody 🙂